Pokaż więcej opcji Schowaj więcej opcji

Chcąc wyrazić swój protest wobec decyzji rządu (partii), studenci PWSM postanowili strajkować poprzez okupację baru „Przytulisko” na dole Uczelni. Ignorowali fakt, że byli wśród nich, jak zresztą wszędzie, gorliwie współpracujący z UB. W tym czasie Jan Hoffman był Rektorem - jednym z dwóch bezpartyjnych rektorów w całej Polsce.

– Córka prof. Jana Hoffmana, Ewa –
o trudnym roku 1968.

Prof. Jan Hoffman we wspomnieniach Elżbiety Hoffman – w 25. rocznicę śmierci


Katedra Fortepianu
Koło Naukowe Pianistów

Jan Hoffman był kimś bardzo niezwykłym (…) jako muzyk, jako pedagog, jako człowiek. Mój pierwszy kontakt z profesorem Hoffmanem miał miejsce podczas Konkursu Chopinowskiego w 1970 r., kiedy z grupą koleżanek i kolegów Liceum Muzycznego w Katowicach pojechaliśmy do Warszawy, by chłonąć dźwięki tej wspaniałej muzyki. Dzierżąc w ręce programy podchodziliśmy do jurorów, by uzyskać autograf. Ja podeszłam do Profesora – Legendy. Byłam pod wrażeniem ciepłego spojrzenia i uśmiechu. Padło jakieś pytanie i pewnie jakaś odpowiedź, ale zaskoczona łatwością komunikacji, nie zarejestrowałam ich treści. Moje koleżeńskie grono także tego doświadczyło i zaczęliśmy snuć marzanie o dostaniu się na studia za lat kilka do tej właśnie klasy… Jan Hoffman – kojarzący się z fortepianem – był tak naprawdę wszechstronnym muzykiem, bowiem oprócz bogatej działalności solo i w kameralistyce, w okresie przed i powojennym, często także dyrygował. Myślę, że jednym z dowodów muzycznej wszechstronności mojego Męża był fakt, iż na konsultacje muzyczno-instrumentalne zwracali się do Niego muzycy instrumentaliści różnych specjalności. Byłam tego wielokrotnym świadkiem, ale także rejestrowałam w pamięci wspomnienia wielu muzyków. Bogata działalność edytorska niewątpliwie przyczyniała się również do niezwykle pogłębionego odczytywania intencji kompozytora: to było w muzyce dla Profesora najważniejsze. Korzystanie z właściwych wydań, na ile to możliwe – z Urtextów – było wymogiem kierowanym do nas, studentów. Mówienie dźwiękami, gra z zaangażowaniem wnętrza, „od siebie”, to były stałe wyznaczniki pracy nad utworami. Ale oczywiście Profesor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że do spełnienia tych oczekiwań potrzebna jest „łatwość instrumentalna”. Posiadał niebywały instynkt dla rozwiązywania problemów tzw. technicznych. Wkraczał tu bardziej z naprowadzaniem na czucie własnych rąk, czuciem na końcach palców i psychologią, niż z mechanistycznym podejściem i mnogością bezdusznych, mechanicznych powtórzeń. Umiał dotrzeć wskazówkami do specyfiki każdej ręki: niemożliwe stawało się możliwym. Zyskał tym wśród swoich Koleżanek i Kolegów swoistą sławę i zdarzało się, iż kierowano do Niego studentów z przekonaniem, że jako jedyny może im pomóc. Do końca życie (sic!) posiadał artystyczny niepokój wykonawczy dotyczący zarówno artystycznego wyrazu jak i poszukiwania środków do jego wykonania. Ale też całe życie się uczył. Do końca zgłębiał pozycje tzw. literatury fachowej, najczęściej w języku niemieckim, na równi z pozycjami z zakresu innych dziedzin, w tym oczywiście literatury pięknej, sztuki, psychologii itp. Zawsze miał otwartość na wszelką wiedzę, czego m.in. przejawem były obowiązkowe dla wszystkich studentów, wówczas Wyższej Szkoły Muzycznej, wykłady z wiedzy współczesnej; w latach 60-tych wprowadził w mury uczelni np. cybernetykę… W tym miejscu narzuca mi się wspomnienie przywoływane przy różnych okazjach przez Męża, związane z Jego Mistrzem Egonem Petrim. Na przełomie lat 20-tych i 30-tych Panowie odbywali wędrówki po górach wokół Zakopanego. Podczas jednej z nich ponad 50-letni Petri zatrzymał się, zadumał i rzekł: „Panie Janku, tak chętnie bym się jeszcze u kogoś pouczył…”. Jan Hoffman wyznaczał wysoką poprzeczkę zarówno sobie, jak i swojemu otoczeniu. Był wielkim erudytą. Posiadał niezwykły dar przenikania istoty rzeczy oraz definiowania zjawisk także z tak odległych sztuce dyscyplin, jak nauki ścisłe; potrafił znajdywać pomiędzy nimi „filozoficzny łącznik”, wspólny wymiar ponad detalami. Posiadał bardzo bogatą i silną osobowość, co niewątpliwie czyniło Go autorytetem. Moje lekcje – już nawet wiele lat po studiach – były lekcjami nie z Mężem, ale z Profesorem: nie umiałam i nie chciałam tego zmieniać. Profesor był niezwykle inspirującym źródłem wiedzy i przemyśleń. To źródło dla mnie osobiście nadal tryska żywą energią i pomaga mi rozstrzygać we wszystkich wątpliwościach i problemach związanych z pianistyką, pedagogiką fortepianową, ale i z myśleniem o muzyce i jej wykonawstwie w ogóle. W relacjach rodzinnych Mąż był niezwykle ciepły, wrażliwy, oddany. Był człowiekiem prawym i wielkiego serca. 17 wspólnie spędzonych lat uważam za dar Losu.

Wspomnienia zebrała Agnieszka Radwan-Stefańska
W artykule wykorzystano materiały pochodzące z cyklu koncertowego „Mosty”.